Zima nadchodziła długo. Ociągała się, zawracała, trochę jakby znudzona i zmęczona sobą w tym roku.
Przybyła późno i tylko na chwilkę, na każdym niemal kroku skąpiąc pełni swych wdzięków.
Reykjavik z zazdrością i żalem mógł patrzeć tylko, jak lepią wielkie śnieżne bałwany w dalekiej i mroźnej Unii Europejskiej.
Zadymki na drogach były naprawdę liche. Odbijały tylko echo prawdziwych, wielkich zamieci sprzed lat.
Niezmienny pozostawał jednak brak szacunku do łatwo dostępnej i taniej wody. Na zdjęciu tradycyjne, codzienne spłukiwanie asfaltu wrzątkiem przed jedną z licznych firm oprawiających rybę.
Na największym i najbardziej znanym kąpielisku termalnym o wdzięcznej nazwie Bláa Lónið również dawało się odczuć wyraźny niedosyt. Włosy nijak nie chciały podczas kąpieli zamarzać...
Mimo wszystko jednak zima potrafiła zaczarować. Tym razem subtelnie, w ciepłych promieniach zachodzącego słońca...
Teraz śnieg leży już tylko w wysokich górach, a kalendarzowe lato bieży coraz to żwawszym krokiem. W przydomowych ogródkach podobno już zakwitły krokusy...
Karl Smári Hreinsson i jego uczniowie z Ugandy, dla których język islandzki ze swą zawiłą gramatyką i jeszcze trudniejszą chyba wymową, musi stanowić nie lada wyzwanie. Coraz częściej jednak jego znajomość staje się dla wielu imigrantów kluczem do poprawienia standardu życia czy pozostania na Islandii w ogóle.