Przed dwoma laty, a było to gdzieś w okolicy kwietnia, z pękniętego węża ręcznej myjki na wioskowej stacji benzynowej zaczęła lać się woda. I to wcale nie symbolicznym strumyczkiem. Podejrzewam, że w ciągu minuty udałoby się napełnić nią bez problemu średniej wielkości czajnik. Mijałem ten wąż codziennie w drodze do pracy, miesiąc za miesiącem, a on wciąż ciekł. Zainteresował się nim ktoś dopiero wówczas, gdy nadeszła zima.
Portowy kran więc nie jest tu żadnym wyjątkiem. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że jest zepsuty od miesięcy i zwyczajnie zakręcić się nie da. Nikt widząc taki obrazek raczej nie pomyśli o kosztach. A już na pewno nie o usychających z pragnienia Etiopczykach, którzy niechybnie dali by wiele za możliwość teleportacji kranu do siebie.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz