Prawie dwugodzinne przedstawienie operowe przygotowane przez studentów Akademii Śpiewu w Reykjaviku, w którym fabularnym pretekstem do połączenia Wagnera z Bizetem, Mozarta z Händlem czy Czajkowskiego z Verdim staje się opowieść o pewnym wampirze imieniem Don Djammstaff. Rzecz bez głębszego przesłania acz przedstawiona z wdziękiem, dała się słuchać i oglądać z przyjemnością, mimo instrumentarium ograniczonego do absolutnego minimum czyli jednego fortepianu, na którym zagrała Hrönn Þráinsdóttir. Całość pod muzycznym kierownictwem Garðara Cortesa wyreżyserowała Sibille Köll. Zdjęcia zrobiłem podczas drugiego i zarazem ostatniego spektaklu, który odbył się w więcej niż kameralnej Íslenska Óperan w sobotę 6-go lutego 2010 roku.










Wszystkie zdjęcia tradycyjnie do powiększenia kliknięciem :)
4 komentarze:
Dzien dobry, gratuluje swietnego bloga i zdjec. Rowniez bylam na tym przedstawieniu, ktory urzekl mnie niesamowicie. Zycze kolejnych udanych podbojow fotograficznych...
Edyta
Stryju!
Podziwiam Cię. Sama obecność na operze (z akcentem na "o") jest dużym wyzwaniem, a na operze po islandzku, to oznaka prawdziwego męstwa:)
Zdjęcia w arcyciekawych ujęciach, pozazdraszczam!
A podobają Ci się moje sopelki z Koszalina?
Miałem na myśli obecność "w" operze, a nie "na"...
Ale to takie tam...
Czesc Mirku,
Fajny artykul, milo sie czyta, dzieki za niego i za Wasza obecnosc na przedstawieniu. To Ty jestes stryjem znak zapytania. Nic mi nie mowiles na ten temat...
Nie wiem gdzie znajde znak zapytania na islandzkiej klawiaturze.
Pozdrawiam,
Larina
Prześlij komentarz